Tagi: opowiadanie fantasy fantastyka bitwa szturm
02 marca 2015, 13:07
Stał tam gdzie mu kazano. Dostał łuk i kilka strzał. Bał się. Zajmował pozycję na balkonie wysokiego budynku. Jego oddział miał wykrwawić atakujących tak bardzo jak to było możliwe. Utrzymanie zachodniego przedmieścia nie było możliwe. Całą obronę stanowiło około czterdziestu mężczyzn bez przeszkolenia wojskowego. Jedynym zawodowym żołnierzem był ich dowódca.
- Panowie, miasto jest okrążone, a wrogowie mają kolosalną przewagę liczebną, ale nie poddacie się! – Przypominał sobie ostatnie przemówienie dowódcy – Jesteście cywilami, a wasze szkolenie trwało zdecydowanie za krótko, ale nie poddacie się! Wielu z was dziś zginie, reszta przetrwa dziś aby polec jutro, ale nie poddacie się! Armia naszej ojczyzny już prawie nie istnieje, dlatego nadeszła wasza chwila. Nie proszę was o wygranie tej bitwy. Nie wymagam od was niczego poza jednym. Zanim sami zginiecie, zabijcie jak najwięcej tych skurwysynów!
- Jak mam kogokolwiek zabić jeśli dostałem łuk i sześć strzał a byłem uczony walki mieczem? – Zapytał dowódcy.
- Zamknij mordę i ruszaj na pozycję!
Stojąc na balkonie obserwował zbliżające się siły wroga. Tłum żołnierzy wyglądał jak olbrzymia, rozlewająca się na przedmieściach, fala wody. Zbliżali się z każdą chwilą.
Powoli wyjął strzałę z kołczanu i umieścił ją na cięciwie. Nie umiał celnie strzelać. Napiął łuk i wystrzelił w kierunku dużej grupy żołnierzy. Nie wiedział czy trafił, gdyż jego pocisk zniknął gdzieś w tłumie wrogów. Reszta obrońców również rozpoczęła ostrzał. Po kilku chwilach usłyszał huk. Świat zawirował mu w głowie od uderzenia o kamienną poręcz.
Ocknął się niedługo po zawaleniu balkonu. Chciał wstać. W tym celu podparł się prawą ręką o jakiś kamień. Poczuł rwący ból przedramienia i znów upadł. Zza pleców usłyszał wystrzał z łuku.
- Wstawaj, żołnierzu! Wycofujemy się! – Czyjaś ręka chwyciła go za lewę ramię i podniosła do góry. Gdy był już na nogach, jego pomocnik strzelił ponownie.
- Gdzie mój łuk?
- Ja go mam. Mój się połamał gdy spadliśmy. Weź ten miecz. – Mężczyzna wskazał wzrokiem na krótkie ostrze spoczywające przy biodrze.
- Co się właściwie stało?
- Jakaś balista przyjebała w budynek. Dalej chyba sam się zorientowałeś.
Serrit, lewą ręką, wyciągnął miecz z pochwy kolegi. Jego oczom ukazał się wróg. Wysoki mężczyzna, zakuty w ciężką zbroję płytową, wspinał się na gruzy które były kiedyś balkonem. Strzała wypuszczona z łuku utkwiła w tarczy, którą się zasłonił.
- Uciekaj, nie mam już czym strzelać!
- Nie. – Odpowiedział Serrit i nie zważając na przeszywający ból prawego przedramienia, skoczył ku przeciwnikowi. Odbił mieczem cios rycerza, po czym uchylił się pod zmierzającą w jego stronę tarczą. Wyprostował się i wbił krótkie ostrze w odkrytą szyję wroga. Na jego nieszczęście, wróg mimo tego zdołał uderzyć go tarczą. Zachwiał się i runął na ziemię. Podniósł wzrok i ujrzał kolejnych wrogów. Było ich za dużo. Musiał próbować ucieczki.
Obudził się spocony i zdyszany. Spojrzał na prawe przedramię. Było całe i nie bolało już tak okrutnie.
- To tylko sen. – uspokoił samego siebie. Zabił wiele osób, jednakże tego człowieka nie zapomni nigdy. Była to pierwsza walka, na śmierć i życie, jaką stoczył. Wyjrzał przez okno. Słońce wschodziło. Wstał, z szafki stojącej obok łóżka podniósł fajkę napełnioną tytoniem i ją rozpalił. Zaciągając się dymem usiadł na parapecie. Patrzył na wschodzące słońce i myślał. Być może gdyby tamte wydarzenia nie miały miejsca, jego życie wyglądałoby inaczej. Możliwe, że nie zabijałby dla pieniędzy. Mógłby, zamiast tego, skończyć jakąś szkołę i żyć jak przeciętny człowiek.
Odgonił szybko swoje niespełnione marzenia. Tamte wydarzenia miały miejsce, a ich konsekwencji nie dało się już zmienić, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie sądził wtedy, że nadejdzie kiedyś dzień, w którym pojawi się nadzieja na spełnienie marzeń.