Tagi: opowiadanie fantasy fantastyka bitwa szturm
07 marca 2015, 20:53
Znaleźli się w pułapce.
***
Wrogowie, bez większych problemów, przełamali ich szczątkową linię obrony. Przedmieścia upadły. Kilku, jeszcze żyjących, defensorów nie miało szans w walce z przeciwnikami. Jedyne co mogli teraz zrobić, to przedostać się do atakującej osady, aby tam podjąć nieco równiejszą walkę.
Napastnicy zatrzymali szarżę. Ich cel, na ten dzień, został osiągnięty. Wojownicy zaczęli rozbijać obozy na zdobytym terenie. Zostały wyznaczone warty, których zadaniem było uniemożliwić efektywny kontratak obywatelom Athlech. Strażnicy, obserwujący miasto, lekceważyli obrońców. Doskonale wiedzieli, że zamiast żołnierzy, naprzeciw nich stoją uzbrojeni cywile. Dodatkowo, ich pewność siebie zwiększało katastrofalne wyposażenie osady. Defensorom brakowało broni, pożywienia i medykamentów.
***
Znaleźli się w pułapce. Było ich pięciu, z czego tylko dwóch nadawało się do walki bez ograniczeń. Reszta była ranna. Prawa ręka Serrita była prawdopodobnie złamana, choć i tak, mógł mówić o dużym szczęściu. Udało mu się uciec przeciwnikom poprzez karkołomne wskoczenie do piwnicy jakiegoś budynku. Grupa pościgowa straciła go z pola widzenia i pobiegła dalej. Uciekinier, wpadłszy do małego pomieszczenia, znalazł się między czwórką towarzyszy broni. Przypadkowe spotkanie znacznie zwiększało jego szansę na przeżycie kolejnego dnia.
Grupka obrońców znajdowała się w okrążeniu. Co gorsza, ich wrogowie patrolowali teren w poszukiwaniu ocalałych. Mieli dwie możliwości działania – zostać w piwnicy i umrzeć z głodu, lub wydostać się z niej i prawdopodobnie zginąć w walce.
***
Po kilku godzinach odpoczynku, atakujące siły znów zostały postawione w stan gotowości. Wojowie otrzymali rozkaz ustawienia na pozycjach artylerii i gruntownego ostrzału miasta. Po całonocnej kanonadzie, do ataku miała ruszyć reszta wojsk. Balisty, tak jak ogromne trebusze, mogły wyrzucać śmiercionośne pociski nawet na kilkaset metrów. Wystarczyło to do zrównania z ziemią większej części miasta, włącznie z jego centrum.
***
Gdy zaszło słońce, Serrit wraz z grupką obrońców, wyczołgał się z piwnicy, tą samą drogą, którą dostał się do jej wnętrza – przez wąskie okno. Wychodzili pojedynczo, zachowując wszelkie środki ostrożności. Każdy z nich natychmiast chował się za pobliskimi gruzami, rozglądając się uprzednio po okolicy.
- Znam najkrótszą drogę do centrum – oświadczył mężczyzna o imieniu Warren – chodźcie za mną.
Pozostali wykonali rozkaz bez dyskusji. Zmierzali w stronę celu, co chwilę chowając się w zgliszczach budynków. Po kilku minutach przekradania się usłyszeli huk.
- Co to było? – z wyraźnym przerażeniem zapytał jeden z mężczyzn
- Artyleria. – odpowiedź Serrita została zagłuszona przez grzmot, wywołany jednoczesnym zwolnieniem dziesiątek cięciw w balistach.
- Musimy coś zrobić.
- Co? Zginąć? – Warrenowi nie spodobała się idea towarzysza – Nic nie zdziałamy. Ruszamy dalej.
Serrit spojrzał w stronę, z której dobiegały przerażające odgłosy wystrzałów. Spomiędzy gruzów dostrzegł machiny oblężnicze. Przyjrzał się dokładnie i ocenił szanse.
Jednak dało się coś zrobić.
***
Obsługa, niosąca bełt do balisty, nawet nie zauważyła co stało się za ich plecami. Dwaj mężczyźni, zdejmujący pocisk z wozu amunicyjnego, upadli niemalże jednocześnie. Zanim reszta artylerzystów zorientowała się w sytuacji, kolejni ludzie padali pod wpływem ostrzału z łuków. Nie był on zbyt celny, jednakże wystarczył do zadania strat liczebnych i odwrócenia uwagi wojowników. Ruszyli biegiem w stronę alejki, z której co chwilę wylatywały kolejne strzały.
Serrit, licząc na to, że jego towarzysze uciekają już do miejsca zbiórki, podbiegł do wozu. Wiedząc jak niewiele ma czasu, natychmiast wrzucił doń, stojącą obok, lampę olejną. Łatwopalny płyn rozlał się po amunicji, wywołując w krótkim czasie jej zapłon. Nie oglądając się za siebie, wbiegł w ulicę, z której niedawno była ostrzeliwana obsługa artylerii. Ryzykował spotkanie z wrogami, ale była to najkrótsza droga ucieczki.
***
- Chyba cię popieprzyło! – Uniósłszy się emocjami Warren, przestał przejmować się tym, że jego krzyk mogą usłyszeć patrole wroga – To samobójstwo!
- Mam ranną nogę, ledwo chodzę a ty chcesz żebym biegał? – mężczyzna poparł przedmówcę
- Mamy dwóch zdolnych do walki. To się nie uda.
- Warren, nie chcesz iść to nie idź. Nie proszę o to – Serrit sam nie wiedział skąd mu się wziął taki przypływ odwagi. – Potrzebuję tylko kogoś z łukiem.
- My pójdziemy. Nie ucierpieliśmy w żaden sposób, damy radę. – Mężczyzna oświadczył w imieniu swoim i kolegi, z którym uprzednio, po cichu się dogadał. – Warren, zamienisz się?
- Popełniacie samobójstwo. Ja wracam do naszych. – Odebrawszy miecz, przekazał mężczyźnie łuk wraz z kołczanem.
***
Tego się obawiał. Biegnąc najkrótszą drogą, natknął się na wroga. Wojownik bez słowa zaatakował Serrita, tnąc od ucha. Niedoszła ofiara przeturlała się pod ręką napastnika, po czym wstała i odwracając się, sparowała kolejny cios. Prawa pięść obrońcy wylądowała na policzku przeciwnika. Dobrze, że nie miał hełmu – pomyślał gdy, na skutek rwącego bólu ręki, przypomniał sobie o nabytej niedawno kontuzji. Widząc jak wojownik stracił na chwilę równowagę, przeciął mu gardło mieczem. Mężczyzna, desperacko walcząc o złapanie oddechu, upadł na plecy. Serrit wznowił ucieczkę.
***
Był z siebie zadowolony. Mimo niezwykle bolesnego urazu, choć trochę utrudnił zadanie wrogiej armii. Zdobył się na większą odwagę niż niejeden wojownik, choć był tylko cywilem. Pozornie, nie zrobił czegoś wielkiego, artyleria i tak ostrzeliwała miasto przez całą noc. Wystrzelono jednak kilka pocisków mniej. Serrit, być może uratował komuś życie. Czuł prawdziwą satysfakcję.
Teraz pozostało mu tylko dotrzeć do, niezdobytej jeszcze, części miasta i walczyć dalej.